Wielka podróż za niejeden głośny śmiech | recenzja filmu „Grand Tour”

Określeniem grand tour nazywano początkowo wycieczki zamożnych, arystokratycznych Europejczyków w przeróżne tereny świata, a XIX w. i XX w. nierzadko kolonialne. Twórcy portugalskiego filmu swoją uwagę poświecili właśnie tego rodzaju podróży, którą odbywali Brytyjczycy pod koniec pierwszej wojny światowej. Za miejsce akcji wybrano rozwijający się już wtedy cel podróżniczy, czyli Azję Południowo-Wschodnią, a konkretniej półwysep Indochiński. Birma, Tajlandia, Wietnam, Singapur i Chiny to tereny dzisiejszych państw, którym reżyser Miguel Gomes poświęcił swoją szaloną wizję.

 

Podróż serwowana przez twórców „Grand Tour”, to wielopoziomowa przygoda po najróżniejszych zakamarkach życia południowowschodnich Azjatów. Występują tu liczne państwa, przeróżne potrawy na stołach, zróżnicowane warunki atmosferyczne i kilka języków, nie tylko słyszanych w tle przez bohaterów-statystów, ale służących jako ważne elementy narracyjne. Poza głównym językiem filmu – portugalskim, są tu birmański, wietnamski, angielski i inne. Film posiada kilku narratorów, którzy w niezwykle intrygujący sposób opowiadają o wydarzeniach dziejących się poza ekranem, ale i komentujących kolejne segmenty scen. Reżyser filmu – Miguel Gomes za pracę nad filmem odebrał nagrodę podczas zeszłorocznego festiwalu w Cannes, a sam film rywalizował o Złotą Palmę i wziął udział w wielu innych prestiżowych konkursach na całym świecie.

„Grand Tour” swoją narracją zbliżony jest do legendarnych eposów i poematów, a Edward (Gonçalo Waddington), momentami przypomina swoją przytłaczającą tułaczką Odyseusza. Zastosowano zabieg, który w końcowym efekcie przybiera znakomitych rezultatów, otóż film podzielono na dwie, niemalże równe części, w których każda ma swojego głównego bohatera na ekranie. Edward ucieka przed Molly (Crista Alfaiate), przez pierwszą połowę filmu, ale co chwilę otrzymujemy poszlaki, które wskazują, że kobieta jest tuż o krok za uciekającym, niedoszłym mężem. Gdy historia Edwarda przestaje pojawiać się na ekranie, to Molly przejmuje każdą ze scen, a o tym, gdzie jest Edward, dowiadujemy się w tożsamy dla pierwszej połowy sposób. Jej niezwykle kolorowa i sympatyczna postać doskonale współgra z depresyjnym Edwardem, a doświadczane przez nią co kilka minut napady śmiechu rozładowują nawet największe napięcie w każdej ze scen.

Miguel Gomes postawił w „Grand Tour” na sprawdzoną ekipę współpracowników, poza przytoczoną dwójką aktorów, reżyser po raz kolejny do współpracy zatrudnił Rui Poçasa (jednego z kilku operatorów) oraz współscenarzystów – Telmo Churro i Marianę Ricardo. Wszechstronność projektu objawia się na każdej płaszczyźnie. Mieszanka typowych scen fabularnych, ze wspomnianymi narracyjnymi segmentami, które są tłem dla materiałów dokumentalnych jest perfekcyjna. Film nabiera dużego kolorytu, a mimo że większość scen jest w czerni i bieli to nie sposób nie wyobrazić sobie każdego odcienia, jaki prezentowany jest na ekranie. Za interesujące należy uznać również wmieszanie w segmentach dokumentalnych scen „współczesnych”, w których najnowsze rozwiązania technologiczne, XXI-wieczne samochody czy też ubiór ludzi świetnie kontrastują z główno-wątkową scenerią początku XX wieku.

Pomimo tego, że film ma jasno określone drogi dwójki bohaterów to kontrolowany chaos stosowany przez twórców ucieka od klasycznych rozwiązań i często wykorzystuje skróty fabularne pozostawiając w schludny sposób wiele zdarzeń w sferze domysłów. Gomes pozwala sobie na autoironiczne momenty, wykorzystując postaci epizodyczne, które mówią jego głosem. „Odejdziemy nic nie rozumiejąc” w kontekście podstawowego założenia filmu, że wszyscy Brytyjczycy mówią po portugalsku i wręcz oczekują znajomości tego języka od każdego napotkanego Azjaty jest jednym z tych przykładów, przy których kącik ust przechyla się ku górze.

„Grand Tour” to również, a może przede wszystkim złożona rozprawa filozoficzna na liczne tematy społeczne, które trapiły społeczeństwo zarówno sto lat temu, jak i współcześnie. Gomes ucieka się do przedstawiania kontrastów, problemów klasowych, ekonomicznych, kulturowych i wielu innych. Nie zabrakło dylematów religijno-duchowych oraz wątków psychologicznych i egzystencjalnych. Brak tu wyraźnie sztucznych i nadętych postaci przepełnionych cynizmem. Codzienność bohaterów filmu ma wszystkie odcienie, a lekkość z jaką twórcy poruszają się po tych niebanalnych tematach nie wymusza na odbiorcy potrzeby zrozumienia wszystkiego tylko pozwala nacieszyć się tą wielką podróżą.

 

Marcin Telega

fot. kadr z filmu „Grand Tour”, materiały prasowe dystrybutora

Zezwól na powiadomienia OK Nie, dziękuję