Dawno już nie było tak słabego scenariusza zrealizowanego w tak dobry sposób. Film Daniela Jaroszka pretenduje w wielu aspektach – do filmu o uzależnieniach, do naśladowania estetyki Wesa Andersona, do teledysku, itd., w żadnym nie goszcząc na dłużej. To nie jest zły film, to po prostu wiele dobrych fragmentów filmów z tzw. bucket list połączonych w jeden. Nie znaczy to jednak, że nie ogląda się tego filmu przyjemnie. Tylko tak „jakoś” nic po nim nie zostaje (nie licząc nanana, ale o tym za chwilę).
„Drużyna (A)A” Daniela Jaroszka to historia, w której, gdy alkoholicy będący na terapii dowiadują się, że ośrodek, w którym się leczą ma zostać zamknięty, postanawiają go uratować, przewożąc ciężarówkami spirytus. Brzmi jak film akcji albo remake „Młodych wilków”, w którym krasnale zastąpiono butelkami? Otóż nic z tego, ale co innego? To również ciężko powiedzieć. Trochę jest tak, jakby twórcy przed realizacją filmu zrobili sobie listę z rzeczami, które chcą, żeby były w ich filmie. Odhaczają je potem nie licząc się z tym, że każda z nich ma się ze sobą łączyć treścią – bo to jej właśnie zabrakło, ktoś o niej zapomniał. Można o niej zapomnieć, gdy robi się kilkuminutowy teledysk, ale nie gdy robi się dwugodzinny film. I owszem nanana od Lor będziemy nucić po wyjściu z sali kinowej, tylko chyba nie to powinno być głównym celem filmu.
Największe brawa należą się Konradowi Bugajowi za casting. Wielokrotnie już udowadniał, że „ma oko” do obsadzania aktorów, a i tym razem również nie zawiódł. Jakkolwiek płytkie na papierze by nie były postacie, to wcielający się w nie aktorzy wyciągnęli je na wyżyny. Praktycznie każdy aktor i aktorka spisali się znakomicie w postawionych przed nimi zadaniach – nawet Leszek Lichota, którego ścieżka w filmie jest jakby urwana i porzucona na etapie montażu. Poznajemy go na początku lepiej niż głównych bohaterów, tylko po to, żeby nic po nim później nie usłyszeć. Należy docenić też Łukasza Simlata, który wręcz współodczuwa z filmowym Wojtkiem każdą wyrwę na drodze, dzieli z nim każdą łzę i walczy z każdym procentem. Wzrok przyciągają także Danuta Stenka, którą obsadzono buntowniczo niebanalnie, Michał Żurawski, Maria Sobocińska czy Mikołaj Kubacki. Nie udało się to do końca Magdalenie Cieleckiej, której dostała się postać zbyt ekscentryczna na ten film (ponownie zrzuciłabym winę na konto scenariusza) – trochę jakby wyrwana Tarantino, trochę braciom Coen, trochę skrytym fantazjom o charyzmatycznej antagonistce. Warto docenić próbę, ale trzeba zganić rezultat, bo pomysł ten można było zachować na rzecz innego filmu, a dzięki wycięciu tych scen można by było zyskać przestrzeń dla pozostałych bohaterów i ich historii.
Bo to właśnie tych historii oraz rozwojów charakterów brakuje wszystkim postaciom. Otrzymujemy w przyśpieszeniu ich życia za pomocą animacji. I to nie jest tak, że te animacje są złe – ponownie: jest trochę tak, jakby odhaczały nam kolejną pozycję na bucket liście. Krążą one w cyklu: pojawia się problem -> otrzymujemy szybkie streszczenie skąd się on wziął -> i trach! Mamy rozwiązanie. Jako widz, czuję jakby ktoś we mnie nie wierzył, jakbym była na tyle głupia, że wszystko musi mi zostać wyjaśnione na bieżąco, bo mogłabym przypadkiem zapomnieć co było wcześniej. I owszem, taki zabiegł może by przeszedł w kinie akcji, do którego ten film w jakiejś części pretenduje, ale niekoniecznie w egzystencjalno-moralnych rozterkach, które porusza. Jest za mało: za mało filmem akcji, za mało filozoficzny, za mało artystyczny, za mało prawdziwy, za mało surrealny, żeby brać go w którymkolwiek z tych aspektów na poważnie.
Filmów o uzależnieniu od alkoholu powstało już w polskim kinie trochę: „Żółty szalik”, „Pod mocnym aniołem”, „Zabawa zabawa”, „Wszyscy jesteśmy Chrystusami”, „Powrót do tamtych dni”, itd. I owszem, ciężko je porównywać, a temat jest bardzo istotny – niesie olbrzymi ciężar, który ciężko czasem udźwignąć w filmie jednemu bohaterowi, a co dopiero pięciu, którym, jeżeli dałoby się mówić, swoimi historiami mogliby objąć cały film. Odhaczenie ich dla samego tylko odhaczenia spłyca to, co faktycznie chce się powiedzieć. Chyba, że nic nie chce się mówić?
Kinga Majchrzak
fot. kadr z filmu „Drużyna A(A)”, materiały promocyjne dystrybutora