Najnowszy film Agnieszki Holland, nie jest wbrew narracji filmem o straży granicznej. Nie jest też filmem antypolskim, politycznym, kampanijnym, propagandowym etc., nie jest w końcu filmem dokumentalnym (co wydaje się oczywiste, ale chyba nie do końca). Film zdominowany jest przez dwie emocje – empatię i wściekłość. Ta pierwsza naprzemiennie z tą drugą odczuwana jest zarówno u bohaterów filmu Holland, jak również u widza, który świadomie ocenia obraz zaprezentowany przez reżyserkę na tle wydarzeń sprzed kilkunastu miesięcy.
„Zielona granica”, nakręcona jest w czerni i bieli, tworząc surowy klimat historii, a jednocześnie odcinając się od dokumentalizmu, pozwala w łatwiejszy sposób poczuć sens wydarzeń przedstawionych. Film podzielony jest na rozdziały, których celem jest zaprezentowanie pokrótce bohaterów historii i oddanie im głosu. Każdy z nich ma swoje problemy, swoje wątpliwości. Podobnie jest z grupą osób uchodźczych, z których każdy na swój sposób przeżywa sytuację, w której się znalazł. I to trzeba zrozumieć w filmie Holland – każdy otrzymuje u niej swoją własną przestrzeń i swoje motywy postępowania. Stawia na indywidualizm a nie kolektywizm.
Uchodźcy traktowani są jak piłka przez grupy pilnujące granic. Przerzucani są z dość dużym okrucieństwem z rąk do rąk na białorusko-polskiej granicy. Trudy życia w przygranicznym lesie okazane są z surową brutalnością i obdarte są z jakichkolwiek uproszczeń czy schematów. Aktywiści niosący pomoc przygranicznym uciekinierom mają związane ręce, a mimo zapału i chęci walczą cały czas z dylematami jakie wiążą się z ich działalnością. Unikają łamania prawa i politycznych nakazów, mimo że żyją w przeświadczeniu o ich absurdalności. Wszystkich nie opuszcza nadzieja na pozytywny rozwój wypadków mimo tego, że wizja życia w szczęśliwej i otwartej Unii Europejskiej dla jednych już dawno stała się obłudą, a dla innych powoli się nią tworzy.
Najciekawszymi wątkami, a na pewno najlepiej zagranymi są te powiązane z dylematami moralnymi dwójki bohaterów. Rozdarty strażnik graniczny (Tomasz Wołos), z każdym kolejnym dniem dostrzega jak praca, którą wykonuje niszczy go od środka i jak trudne do podjęcia decyzje wiążą się z wypełnianiem rozkazów z „góry”. Wątpliwości moralnych dostarcza sytuacja, w której się znalazł – wraz z partnerką, oczekują dziecka i budują dom. Drugą bohaterką jest psycholożka Julia (Maja Ostaszewska), która na Podlasie wyprowadziła się uciekając od swojego życia i tylko z uwagi na stricte prywatne potrzeby. Tam prowadząc rutynowe życie, zdalnie odbywając sesje terapeutyczne z pacjentami, nagle na własnej skórze poznaje tragizm przygranicznego życia. Ratując jedną z uchodźczyń i będąc świadkiem tragedii innego uciekiniera, przełamuje wewnętrzną barierę niewiedzy i obojętności poprzez dołączenie do aktywistów. Postawy strażnika i psycholożki kontrastują ze stereotypowymi bohaterami drugoplanowymi czy to po stronie aktywistów, czy też po stronie mundurowych.
Holland znakomicie lawiruje w proporcjach między rozwiniętymi wątkami i nie opuszcza żadnych rozpoczętych szczegółów. Dwie, może trzy sceny sprawiają wrażenie zbytecznych, faza konkluzywna filmu mogłaby być pozbawiona kilku szczegółów dotyczących wydarzeń w domu Bogdana, ale sam film wstrząsa widownią. Holland podkreśla, że uchodźcy są pionkami w konflikcie prowadzonym przez Łukaszenkę z zachodnią częścią Europy. Ich fatalna sytuacja w rodzimym kraju doprowadziła ich do podjęcia naiwnego ryzyka jakim była podróż na stary kontynent, natomiast jedyną formę „azylu” na jaki mogą liczyć to ten pochodzący od prywatnych grup życzliwych i empatycznych ludzi.
Agnieszka Holland na co dzień w publicznej debacie nie ukrywa swoich sympatii politycznych czy też antypatii, jednak nie buduje na nich narracji filmu. Wręcz przeciwnie odrzuca jednostronną krytykę niejako dając swoim bohaterom szansę na zmianę podejścia i dokonanie wewnętrznej przemiany. W swoim filmie podprogowo nawołuje do przyjęcia humanitarnego i ludzkiego podejścia w stosunku do kryzysu migracyjnego.
Recenzje czy też opinie na temat filmu najczęściej powstają po zapoznaniu się z nim. Niestety dyskurs dyskusji dot. „Zielonej granicy” zagalopował w tak niezrozumiałym kierunku, że istotnym podkreślenia jest fakt, że Autor tej recenzji obejrzał film przed napisaniem tekstu.
Marcin Telega