Jeżeli stęskniliście się za spokojnym kinem, ale dalej z cyklu „tych wielkich”, koniecznie zobaczcie „Przesilenie zimowe”. To film, na którym uśmiejecie się do łez, popłaczecie się do łez, a w następne święta, nie będziecie już chcieli oglądać nic innego.
„Stowarzyszenie umarłych poetów”, „Pan od muzyki”, „Młodzi gniewni” czy „Uśmiech Mony Lizy” – filmów o nauczycielach powstało wiele. Każdy z nich w jakiś sposób wywarł wpływ na swoje pokolenie początkujących dydaktyków, choć może nie takie było ich założenie. Z „Przesileniem zimowym” może podobnie, jednak nie jest to film aż tak pompatyczny jak wspomniane wyżej. Reżyser Alexander Payne nie chce występować w roli nauczyciela, ale ucznia i razem z widzem odrabia lekcję ze zwykłego bycia dobrym człowiekiem.
Akcja filmu toczy się na koniec 1970 roku. Zbliża się Boże Narodzenie, więc większość uczniów Akademii Barton (prestiżowej szkoły z internatem), wyjeżdża na przerwę świąteczną do swoich domów. Na skutek opadów śniegu, możliwości finansowych ojca jednego z uczniów i nieodebranego telefonu, koniec końców w szkole pozostaje tylko jeden z nich – Angus. Chłopak ostatnie chwile starego roku spędza ze znienawidzonym nauczycielem starożytnych cywilizacji oraz kucharką Mary, która straciła syna w Wietnamie, a Barton jest ostatnim miejscem, w którym spędzili razem czas, stąd chce spędzić święta w murach szkoły. Dla całej trójki będą to przełomowe święta, które wyrwą ich z doczesnego letargu. Pokażą im czym jest zrozumienie i dadzą nadzieję, by choć na chwilę uwierzyć w Boże Narodzenie.
Angusa, Mary i Paula odwiedzają duchy minionych świąt – są jak Scrooge, którego postanowił odwiedzić tylko jeden z trzech duchów. Na bazie swoich doświadczeń kleją świąteczną atmosferę utkaną z wyobrażeń o tym jak powinien wyglądać ten czas. Każde z nich wie czym jest strata – a ta której doświadczyło każde z nich jest zupełnie nieporównywalna do straty pozostałej dwójki. Dlatego do świątecznego stołu siadają z pamięcią o wszystkich swoich nieobecnych – ojcu, synu i życiu, które nie jest takie jakby się chciało, żeby było.
Ale ten film to nie tylko strata i bierne branie od innych, by wypełnić swoją pustkę. Ten film to przepiękne dawanie. Payne ofiarowuje nam nieco staroświeckie kino, pełne nostalgii, ale takie, które można określić mianem feel-good movie. Jego film jest jak pomarańcza nabita goździkami, tak nierozłącznie kojarząca się ze świętami – jest słodka i soczysta, ale w gorzkiej skórce. I tą gorycz boleśnie czuć, ale dzięki niej jesteśmy w stanie lepiej docenić słodycz i dzięki temu ona nam lepiej smakuje.
„Przesilenie zimowe” aktorsko wypada naprawdę doskonale. Paul Giamatti (Paul) oraz Da’Vine Joy Randolph (Mary) zostali docenieni nominacjami do nagród Akademii, ale jednak to od Dominica Sessa (Angus) ciężko odwrócić wzrok. Sessa jest wprost hipnotyzujący na ekranie i pomimo młodego wieku daje niesamowitą mądrość życiową swojemu bohaterowi. Jego Angus budzi współczucie, ale nie to, które rozumiemy jako litość, ale raczej współodczuwanie. Odbija się w nim nasza młodość i nasze nadzieje związane z dorosłością – bez względu na nasz wiek.
„Przesilenie zimowe” pokazuje, że grudzień to szczególny miesiąc w roku. To czas, gdy jesteśmy najwrażliwsi na drugiego człowieka, ale też na siebie samych. Tym bardziej szkoda, że z dystrybucją wstrzymywano się aż do stycznia i nie dostaliśmy tego obrazu w okresie, gdy najbardziej był nam potrzebny.
Kinga Majchrzak
fot. materiały promocyjne „Przesilenie zimowe”