Obłęd miał już wiele twarzy w kinie, ale dzięki Toddowi Fieldowi mogliśmy tego obłędu dodatkowo wysłuchać – wybrzmiał on interpretacjami dzieł Mahlera, symfonią Ludwiga van Beethovena oraz przeszywającymi utworami Hildur Guðnadóttir. I tym razem przybrał twarz Cate Blanchett.
Lydia Tár (Cate Blanchett) gdziekolwiek się nie pojawia wywołuje intelektualną sensację. Potrafi z każdej orkiestry wydobyć najczystsze dźwięki, które rezonują w uszach słuchaczy doprowadzając ich od euforii aż do obłędu. Wiedzę zdobyła na najlepszych uczelniach na świecie, ale to doświadczenia zdobyte wśród plemion Ameryki Południowej są tymi, które odcisnęły na niej największe piętno. Mieszka gdzieś w połowie drogi między Berlinem a największymi salami koncertowymi świata. Uosabia w sobie wszystko to, co można nazwać perfekcją, elegancją, dystyngowaniem. Co jednak, gdy pogoń za zbliżeniem się do absolutu odbiera rozum, a cel sam w sobie jest ważniejszy niż droga do niego? Boimy się potworów pod łóżkiem, ale okazuje się, że to te mieszkające w naszych głowach są realnie najstraszniejsze.
Najciekawsze w filmie Todda Fielda są dyskusje nad kondycją współczesnego postrzegania, tworzenia czy uprawiania muzyki. Film otwiera sekwencja kilku dłuższych scen dialogu, w tym: wywiadu, rozmowy oraz wykładu, niejako pokazujących w jaki sposób można odnosić się do świata muzyki. Pisał o tym Benjamin Tammuz w swoim „Minotaurze”, gdzie zobrazował podejście do muzyki za pomocą kręgów, otaczających jądro, symbolizujące czystą, absolutną muzykę: można być ledwie tylko słuchaczem albo muzykiem-amatorem, ale trzeba zdawać sobie sprawę im się jest bliżej jądra, tym jest goręcej i tym większa siła na nas działa. Niebezpieczeństwo niesie już same uprawianie muzyki, choć największe problemy sprawia poświęcenie jej swojego życia. A to właśnie zrobiła Lydia. Choć miała rodzinę – córkę, kochającą partnerkę (grającą w jej orkiestrze), piękny dom, mieszkanie, do którego mogła uciec, by tworzyć, miała sławę i uznanie, to ciągle za czymś goniła, aż w końcu „to coś” zaczęło gonić ją. Bo, gdy rozum śpi, budzą się demony. W przypadku Lydii te demony miały różne twarze, jednak najgroźniejsza z nich była ta, którą widziała, gdy spojrzała w lustro. Gdy jest się na najwyższym poziomie i nie ma już nikogo lepszego, największym rywalem jest się samemu przeciw sobie.
Todd Field kazał długo na siebie czekać z kolejnym filmem. I jeżeli wierzyć plotkom, gdyby tylko Cate Blanchett nie powiedziała „tak”, ten projekt nigdy by nie powstał – a byłaby szkoda, o czym tylko świadczą nominacje do najważniejszych nagród w świecie kina. „Tár” zdobył Złotego Globa w kategorii Najlepsza aktora w dramacie (Cate Blanchett), a był nominowany jeszcze w kategorii Najlepszy dramat oraz Najlepszy scenariusz (Todd Field). Na werdykt Akademii musimy jeszcze poczekać, choć wydaje się, że i tam, któraś statuetka powędruje do dzieła Fielda, ponieważ „Tár” jest nominowany w sześciu kategoriach: Najlepszy film, Najlepsza aktorka pierwszoplanowa (Cate Blanchett), Najlepszy reżyser (Todd Field), Najlepszy scenariusz oryginalny (Todd Field), Najlepsze zdjęcia (Florian Hoffmeister), Najlepszy montaż (Monika Willi).
Kinga Majchrzak
fot. materiały promocyjne „Tár ”