29. czerwca 2023 r., swoją premierę miała pierwsza partia odcinków serialu „The Witcher”. Wydarzenia trzeciego sezonu w zamierzeniu mają odnosić się do drugiej książki sagi o Wiedźminie Geralcie z Rivii autorstwa Andrzeja Sapkowskiego zatytułowanej „Czas pogardy”. Zawierającej w sobie jedno z ciekawszych wydarzeń w całej historii książkowych bohaterów czyli Przewrotu na Thanned, owe wydarzenie zostało całkowicie przeniesione przez twórców na drugą część sezonu. W pierwszej „połowie” otrzymujemy jedynie skrupulatne budowanie akcji, które niestety dla widza niezaznajomionego z wydarzeniami z książki może stać się irytującym doświadczeniem.
Nie tylko Yennefer (Anya Chalotra) utraciła swoje umiejętności magiczne, ale też „magię” stracił serial, który w najnowszej odsłonie nie tylko odbiega od pierwowzoru jakim jest proza Sapkowskiego, ale też od poziomu, który w poprzednich sezonach w jakiś sposób sobie wyznaczył. Nie można oszukiwać się, że poziom ten w poprzednich sezonach był zaskakująco wysoki, ale zapewnienia twórców mogły wiązać się z oczekiwaniami podniesienia poziomu widowiska. Do serialu w dużej mierze ciągnie jego unikatowość (bo tak jest to nadal najgłośniejsza interpretacja polskiego fantasy na świecie), ciągła wiara w to że serial odniesie się do oczekiwań oraz co najistotniejsze posucha na rynku adaptacji fantasy. „The Witcher” nie konkuruje z wieloma produkcjami bo w ostatnich latach kończą się one albo niewypałem, albo są mniej dostępne z uwagi na ograniczenia streamingowe.
Jednym z największych plusów trzeciego sezonu „The Witcher” jest przywiązanie do jakości wizualnej. Sceny, w których główny bohater spotyka przeróżne postaci, czy to ludzi czy potwory, bardzo często kończą się walką, która to wizualnie nie odstaje najlepszym produkcjom z Hollywood. Niestety fantazję twórców bardzo często widać w „kombinatoryce” fabularno-czasowej. Zabawa czasem akcji przez autorów, już od pierwszych sezonów była nieodłączną częścią serialu. To co wydarzyło się w ostatnim odcinku przerosło najśmielsze wyobrażenia widowni. W kółko powtarzana sekwencja muzyczna w tle, równie irytująca w polskiej jak i oryginalnej wersji była tylko dopełnieniem „teatrzyku” jaki zafundowali twórcy. Przeplatane sceny z balu i z rozmowy Geralta z Yennefer nie miały bardzo trudnego założenia, ale najwidoczniej twórcy do granic perfekcji postanowili opanować sztukę łopatologicznego tłumaczenia „tego, co się dzieje”. Odcinek ten pozostawił po sobie bardzo duży niedosyt i niesmak, jednocześnie wypełniając definicję znanego w środowisku serialowym pojęcia cliff-hanger do perfekcji.
Trzeci sezon „The Witcher” i ostatni, w którym główną rolą „obdarzony” jest Henry Cavill idzie w zaparte jeśli chodzi o chaotyczne i niekonsekwentne prowadzenie dialogu z widzem, czy to poprzez scenariusz czy też grę aktorską. Do głównego bohatera zastrzeżeń nie można mieć wielu, bo jego pomrukiwanie i introwertyczna natura oddają postać, na której jest wzorowany. Wręcz przeciwnie prezentuje się reszta stawki. Począwszy od Jaskra, którego Joey Batey odgrywa co raz mniej przekonywująco i co raz bardziej topornie, przechodząc przez dotychczasowe aktorki i aktorów drugoplanowych, kończąc na epizodycznych postaciach, które sprawiają wrażenie jakby były tylko i wyłącznie zapychaczami czasu antenowego. Zakończenie pierwszej części sezonu w pewien sposób podsumowało całość produkcji. Przez lwią część nie dzieje się wiele istotniejszego dla końcowego efektu, a skrzętnie budowane postaci nagle otrzymują znaczącą rolę. Całość przeplatana jest urywkami lepszych, ale chaotycznie skonstruowanych scen, które złączone w całość mogłyby stworzyć jeden odcinek.
Pierwsze odcinki zwiastowały nie tylko utrzymanie standardu, który już został postawiony jakiś czas temu przez producentów, ale też pewien wzrost. Problem pojawia się gdy scenarzyści dostrzegli (przyp.), że odcinków zaczyna brakować, a ich wątki nie tyle, co są niepozamykane, ale dopiero co zostały napoczęte. Sprzeczne impulsy, które serwuje serial muszą być niezwykle trudne w odbiorze produkcji Netflixa, nie mając kompletnego pojęcia o podstawie na jakiej został on zbudowany. Takie podejście twórców zagwarantowało polaryzację i sprawiło, że serial stał się po prostu kolejną produkcją, którą już nawet dla samej rozrywki ciężko jest oglądać z przyjemnością. Chaotycznie przedstawione wątki zniechęcają do ciągłego sięgania pamięcią kto jest kim, a nawet jeśli widz jest zaznajomiony z twórczością Sapkowskiego to nie do końca jest w stanie dodać do siebie na pozór zbliżone wątki.
Produkcja Netflixa nie przestaje polaryzować swojej widowni co oczywiście napędza popularności kolejnej serii serialu. Trudno stwierdzić jednoznacznie czy serial przypada mniej do gustu osobom zaznajomionym z twórczością Sapkowskiego, czy tym którzy historię Geralta z Rivii poznają dopiero przez serial. Tych pierwszych gryzie w oczy niedoskonałość w oddawaniu wydarzeń z książek, drudzy zaś bardzo często gubią się w fabule nie znając szerszego kontekstu, który nad wyraz często pomijany jest przez autorów. W idealnym założeniu serial byłby dla obu grup, a przynajmniej dla tej większej, która twórczości Sapkowskiego nie zna – niestety trudno podąża się za wydarzeniami nie mając szerszego kontekstu. Owszem nawet wtedy serial mógłby być po prostu produktem rozrywkowym, bez większego sensu i przyciągać miałby tylko i wyłącznie scenami akcji i nadmuchanymi intrygami – niestety chaos, który tak bardzo chciała kontrolować Yennefer w pierwszym sezonie, opanował scenariusz i żadna magia w tym nie pomoże.
Autorzy potraktowali swoją widownie kolejny raz w sposób naiwny i budują sukces swojego serialu na tanich chwytach przyciągających widownię do siebie. Po raz trzeci bazą sezonu zostaje jedna wielka konfiguracja, która ma w kulminacyjnym momencie wybuchnąć. Druga część trzeciego sezonu „The Witcher” najprawdopodobniej domknie wydarzenia, które zostały przedstawione do tej pory. Przypuszczalnie widownie czeka efektowna sekwencja zdarzeń na Thanned i być może okaże się, że wszystko to co obejrzeliśmy do tej pory było czymś więcej niż tanią, prostą rozrywką.
Marcin Telega