Królowa jest tylko jedna | „The Crown”

Za nami już wszystkie przewidziane sezony „The Crown” – historia się skończyła. I choć nie objęła ostatnich lat panowania królowej Elżbiety, to postawiła rozprawić się z najważniejszymi momentami zaistniałymi w trakcie życia monarchini. Serial nigdy nie starał się Jej osądzać, jednak (w szczególności w ostatnich sezonach) nie udało mu się zachować apolityczności i bezstronności. 

Najdłużej panująca monarchini zdecydowanie zapracowała sobie na swoje uwiecznienie w filmowym świecie i nie dziwi, że zdecydowano się na to jeszcze w trakcie Jej panowania. Takie pomniki za życia są jednak wielce ryzykowne, ponieważ nie sposób ich nie okrasić emocjami „na gorąco”. Serial wydaje się statyczny i wyważony, ale tylko z pozoru. W szczególności ostatni sezon, bardziej niż poprzednie, polega na sensacjach i doniesieniach z brukowców niż na udokumentowaniu Elżbiety. Oczywiście trzeba to przyznać, że robi to w typowo „królewskim stylu”. 

Wydaje się słuszne, że zdecydowano się na podzielenie okresów panowania Królowej na segmenty, w których coraz starszą Elżbietę będzie grała coraz starsza aktorka. Twórcom wyszło to naprawdę sprawnie i bardzo szybko przyzwyczajamy się do nowej obsady. Wyrazy głębokiego uznania należą się osobom odpowiedzialnym za casting, kostiumy i scenografię, gdyż podobieństwo do rzeczywistych osób i miejsc naprawdę robi wrażenie. Tym bardziej, że jak na królewską rodzinę przystało rozmach, któremu trzeba było podołać, był naprawdę trudny do powtórzenia. Choć każdy segment realizowano z niewyobrażalnym pietyzmem, to jednak najwięcej sympatii przyciąga do siebie ten pierwszy, w którego dwóch sezonach w rolę królowej wcieliła się Claire Foy – to jej Elżbieta jest tą, do której mamy najmniej zastrzeżeń. Podobnie jest z resztą obsady, ale może to być spowodowane tym, że do najnowszych przedstawionych w serialu wydarzeń mamy najmniejszy dystans. Przykładem może być cała historia Diany, jej dramat, który rozgrywał się przed oczami całego świata. Jego przedstawienie w serialu jest zaledwie jego jedną z wieli interpretacji. I to interpretacją niepozbawioną wad i nieścisłości. Powstało wiele filmów, dokumentujących życie księżnej Di, może dlatego skrzywienie tej historii bardziej boli. Najlepiej przedstawionym jej śladem w „The Crown” jest moment, w którym Harry wini swojego ojca o jej śmierć – to, że jej nie pomógł i nie zadbał o nią, gdy tego potrzebowała. Szkoda tylko, że chwilę później wszystko to zostaje wywrócone i zagrane na korzyść Karola – nie pierwszy i nie ostatni raz w tym serialu. Oko uważnego widza dosyć łatwo może wskazać moment przejęcia korony przez Karola w prawdziwym życiu, bowiem jego faworyzowanie jest aż za mocno widoczne i to nie tylko w kontekście Diany. Zaś Camilla Parker Bowles przedstawiona jest jako ta z największą wiedzą, będącą opoką ówczesnego księcia, która spełnia wręcz rolę jego duchowej i życiowej przewodniczki. 

Faktem jest, że twórcy idąc coraz dalej w fabule zdecydowali się na zbyt wiele ścieżek. A im bardziej odchodzili od życiorysu Elżbiety, na koszt opowiedzenia historii innych członków rodziny królewskiej, było coraz gorzej. A przecież Królowa jest tylko jedna. Cieszy jednak, że nie zdecydowano się na to, by serię zakończyć momentem śmierci Elżbiety, ale w taki, w który będą wybrzmiewały echa całego dorobku Jej życia. I choć czasami trąca to banałem, to trzeba przyznać, że są chwile, w którym pojawiają się ciarki. Są to jednak ciarki wynikające z tego, że sami byliśmy świadkami tej historii, a nie widzami serialu, którego koniec był dużo słabszy niż jego początek.

Kinga Majchrzak

fot. materiały promocyjne „The Crown”

 

 

 

Zezwól na powiadomienia OK Nie, dziękuję