W tym roku w Wenecji, a w ostatnich dniach w polskich kinach, swoją premierę miał najnowszy film Romana Polańskiego. Po czterech lat od „Oficera i Szpiega” i pięciu od „Prawdziwej historii”, widownia miała prawo oczekiwać przełomowego filmu niejako zwieńczającego karierę reżyserską Polańskiego. „The Palace” jest czymś zupełnie innym niejako podsumowującym obecny stosunek reżysera do świata filmowego i zewnętrznego, ale też uciekającym w gatunek dużo słabiej „eksplorowany” przez Polaka.
Bazując na pozycji Romana Polańskiego w historii polskiego, ale przede wszystkim światowego kina trudny do „przetrawienia” jest fakt, że reżyser zdecydował się na taki film, jako jedno ze zwieńczających swoją karierę dzieł. Produkcji nie ratuje obsada aktorska, która mimo mozolnych wysiłków nie dowozi aktorsko w większości sytuacji. Czy to Oliver Masucci jako wszystkim zajmujący się menedżer hotelu, będący bardziej strażakiem wszystkich pożarów dookoła (niczym Armond z pierwszego sezonu „White Lotus” grany przez Murraya Bartletta), czy też John Cleese jako amerykański bogacz, podnoszą poziom aktorski filmu, ale nie na tyle żeby uratować całość przedsięwzięcia. Poza nimi w castingu postawiono na Fanny Ardant i Mickiego Rourke’a oraz szablonowe i stereotypowe postaci bogatych turystów i knujących Rosjan. Co ciekawe najlepiej wypada Morgane Polański w roli pokojówki, która w „swoich” scenach zdecydowanie przykuwa największą uwagę. Niestety też całość „dopchana” jest aktorami, którzy lata świetności mają za sobą.
Wykorzystywanie „przeterminowanych” aktorów w kontekście ich umiejętności, elastyczności aktorskiej i dokonań to nie jedyny kłopot z gatunku „out of date” w filmie Romana Polańskiego. Sam pomysł na taki zabieg w kontekście obsady aktorskiej nie jest problemem, który sprawiałby, że film jest odrzucany przez widownię. Niestety „przeterminowany” jest również sam pomysł na film Romana Polańskiego, bo gatunek pastiszu na klasę wyższą pojawiał się w ostatnich latach w kinematografii i wychodził z dużo lepszym rezultatem. Kino z gatunku farsy to też produkcje, które niejednokrotnie wychodzą lepiej niż „The Palace”, a skądinąd sam Polański potrafił skuteczniej odnaleźć się w tego typu produkcjach w swojej przeszłości. Za największy minus w całym filmie i kolejny z licznych motywów „przeterminowania” należy wskazać poziom humoru. Możliwe, że gdyby „The Palace” swoją premierę miał w czasach, o których fabularnie opowiada, albo kilka lat później, to jego odbiór byłby dużo inny. Jednak nie sposób nie oddać się wrażeniu, że film powstał dużo później niż powinien i zapewne z dużo słabszym zaangażowaniem, a co za tym idzie jakością.
W dużo innych warunkach „The Palace” mógłby być dobrą czarną komedią (i być może nadal ktoś z widowni odnajdzie się w tym chaotycznym świecie), jednak istnieje wiele niedoskonałości, które znaczącą wpływają na odbiór. Z czystej nostalgii do kina Romana Polańskiego można by wybrać się na ten film jednak należy całkowicie wyzbyć się oczekiwań co do jakiejkolwiek zbieżności z innymi filmami reżysera. Bardzo powszechnym wrażeniem po obejrzeniu „The Palace” stało się odczucie, że w taki oto sposób zniesławiony reżyser pokazuje całemu światu środkowy palec i zdobywa się na film, który ani mu nie wspomoże, ani go nie wzbogaci, ani też nie doda nic do jego utytułowanego dorobku (a znając życie nie wpłynie też na końcowy odbiór go jako reżysera).
Marcin Telega
fot. materiały promocyjne „The Palace”