Greta Gerwig spóźniła się ze swoim dziełem o prawie 70 lat, czyli o tyle, ile upłynęło od kiedy świat poznał produkt zwany Barbie. Jej film powinien być dołączony jako instrukcja do produktów firmy Mattel, by te rzeczywiście realizowały założone cele a nie pozostawały dla dziewczynek niedoścignionym ideałem, do którego będą niezdrowo dążyły przez całe swoje dorosłe życie.
Barbie mieszkają w Barbielandzie, są wśród nich: Barbie, będąca Panią Prezydent, Barbie-Astronautka, Barbie, która zasiada w Sądzie Najwyższym, Barbie-Laureatka Nagrody Nobla, Barbie-Naukowczyni, czy Barbie-Pisarka. Jest też oczywiście Stereotypowa Barbie (Margot Robbie), przy której kręci się Ken (Ryan Gosling), czekający aż Barbie chociaż na chwilę na niego spojrzy. Bo przecież tam gdzie Ken, jest też wcześniej Barbie (to w końcu przecież „Barbie i Ken”). Ale co jeśli Barbie wcale nie kocha Kena? Czy Ken jest wystarczający? Gdzie mieszka Ken? Czy konie są przedłużeniem męskości? I czy Barbie może mieć cellulit?
Z jednej strony był to ciężki do obronienia projekt – łatwo było go zepsuć, bo granica między kiczem a dobrym smakiem była cienka. Balansując jednak między tym, co piękne i tym, co dobre Grecie Gerwig całkiem nieźle się to udało. Z drugiej strony, patrząc na aktorów, nie mogło być inaczej – doskonale czująca rolę Margot Robbie, śpiewający i grający na gitarze Ryan Gosling,(swoją drogą chyba każdy z nas zna chłopaka, który chciał tak zaimponować dziewczynie. W idealnej sytuacji potrafił zagrać instrumental do „Nothing else matters”, a w tej nieco mniej idealnej był jedynym przy ognisku, który a) miał gitarę i b) potrafił na niej grać którąś z piosenek Dżemu), America Ferrera, której udział może mieć podwójne znaczenie dla tych, którzy wchodzili w dorosłość, czytając i oglądając „Stowarzyszenie wędrujących dżinsów”, czy Kate McKinnon, w której bohaterce każdy mógł dostrzec swoją „zepsutą Barbie” z dzieciństwa.
Satyrę na społeczeństwo Grety Gerwig ogląda się dobrze, bo gra na naszych emocjach i przeżyciach. Odnosi się do naszych realnych doświadczeń i powierzchownie porusza drażliwe struny, które uwierają nas od dawna. Nie czyni tego jednak w holistyczny sposób i nie wchodzi z przytupem, by zniszczyć wszelkie obowiązujące kanony piękna. Bo w Barbielandzie wszystko wygląda perfekcyjnie i nawet Ken, pomimo swojej drugorzędnej roli zawsze występuje jako ten umięśniony i wysportowany, Barbie, którą gra Margot Robbie jest zawsze piękna, nawet jak jej się rozmaże makijaż (co przyznają sami twórcy filmu w jednej ze scen) a wszystkie Barbie mają swoje domy i super samochody. Wyścig za pięknem nabrał tylko tempa i mimo usilnych starań nie każdy ma swojego reprezentanta wśród produktów Mattel.
Chyba ciężko wierzyć w to, że film „Barbie” zmieni świat, obali patriarchat i wprowadzi równość płci. Ba! Ciężko nawet wierzyć w to, że dzięki niemu produkty Mattel zyskają prawidłową anatomię. Ale chyba będzie to odrobinę łatwiejsze, gdy po seansie chociaż część widowni uwierzy, że dziewczyny naprawdę rządzą (Ken też!) i mogą być kimkolwiek chcą. Świat Barbielandu nie jest najlepszym ze światów, ale z pewnością wiele możemy się z niego nauczyć.
Kinga Majchrzak