Najnowszy film Adriana Panka zaskakuje, będąc jednocześnie jedną z ciekawszych biografii ostatnich lat. Duża w tym zasługa doboru postaci, wokół której toczy się fabuła. „Simona Kossak” to nie hołd dla znanej postaci historycznej, a wręcz przeciwnie – to uwypuklenie najmniej rozpoznawalnej postaci z rodu Kossaków, przy jednoczesnej krytyce politycznej biurokracji niszczącej dobra naturalne.
Twórcy filmu za makietę swoich wydarzeń wybrali okres doktoratu tytułowej bohaterki, która badała wpływ zwierząt na niszczenie Puszczy Białowieskiej. Świat przedstawiony to klasyczny dla filmów ostatnich lat obraz patologii PRL-u, a do tego sielanki w najmniej tego spodziewanych miejscach i nierównej walce naukowców z partyjniackimi układami. Panek powierzając odegranie głównej roli Sandrze Drzymalskiej trafił w dziesiątkę, nie inaczej jest z obsadą drugo i „dalszo” planową, która od bohaterów istotnych dla fabuły jak i postaci stricte epizodyczne dobrana została bezbłędnie. Nie kłują w oczy znane nazwiska w mniej istotnych rolach, a wręcz przeciwnie – dostrzegalne jest ich miejsce w fabule, a sami nie próbują przejąć filmu. Tytułowa bohaterka jest najważniejsza i to jej losy, wybory, myśli, emocje oraz trudności są kluczowymi elementami filmu.
Feminizm jest niezwykle istotnym i solidnie reprezentowanym motywem „Simony Kossak”. Co prawda ukazanie potyczek głównej bohaterki z niezbyt rozgarniętymi przedstawicielami płci przeciwnej jest bardzo oklepane w kulturze, to sposób w jakim rozgrywają to twórcy jest nad wyraz naturalny, a film kupuje widza od samego początku. Sandra Drzymalska doskonale odgrywa „nietrafione” dziecko Kossaków, które zamiast wybitnym malarzem zostaje początkowo przeciętnym naukowcem. Na olbrzymi plus zasługuje ukazanie jej relacji z matką – Elżbietą (Agata Kulesza), w której wbijane szpile przechodzą przez ekran bezpośrednio do widzów.
Trochę boli fakt niewykorzystania w pełni potencjału Puszczy Białowieskiej, chociaż sam pomysł jest trafiony, a przecież perła polskich lasów nie słynie z bycia planem filmowym dla jakichkolwiek fabuł. Droga Simony od niesfornej i szukającej siebie oraz swoich ideałów dwudziesto-paro latki do poświęconej idei i walczącej na pierwszej linii frontu w batalii o prawa zwierząt doktor nauk przyrodniczych, jest ekscytująca. Kibicujemy Simonie przez cały czas, a jej potknięcia przeżywamy razem z nią. Sielankowa i pełna nadziei otoczka filmu, której chatka w Puszczy Białowieskiej jest idealnym reprezentantem pozwala nam wierzyć, że nikomu nic się nie stanie, a wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Korzystnie dla nas twórcy nie idą wszędzie na łatwiznę, a ich wybory niejednokrotnie nie są sztampowe. Słodko-gorzki koniec filmu jest doskonałym wykończeniem historii o postaci, której, gdyby nie „sfilmowano” pewnie poza osobami związanymi z ekologią nikt by nie usłyszał. Film jest intrygującym podejściem do gatunku biograficznego, który być może otworzy oczy producentom polskich filmów, że czas najwyższy zabrać się za inne postaci niż te, które wychodzą nam z lodówki przy pierwszej lepszej okazji.
Marcin Telega
fot. kadr z filmu „Simona Kossak”, materiały promocyjne dystrybutora