Co by było, gdyby? | Recenzja „Everything Everywhere All at Once”

Everything Everywhere All at Once” to nowatorsko-dziwna propozycja od The Daniels”, czyli Daniela Kwaina i Daniela Scheinerta. Ponad sześć lat temu reżyserowie debiutowali w pełnym metrażu z „Swiss Army-Man”. Ich drugi film zajął im wiele lat pracy i poszukiwań odpowiedniej kadry do wykonania założeń, które jak pokazuje film mogły być wymagające. Pierwotnie kierownice dostać miał Jackie Chan, ale gdy ten odrzucił propozycję zagrania w filmie, zdecydowano się powierzyć to zadanie Michelle Yeoh. Aktorka sprawia wrażenie, jakby została stworzona do tej właśnie roli. Podobnie zresztą jak pozostała cześć obsady, która swoimi kreacjami zaskakuje i zachwyca.

Niespotykane jest, aby tytuł filmu aż tak dobitnie oddawał to, co widz zobaczy na ekranie. W filmie dzieje się wszystko, tempo nie zwalnia, a punkt kulminacyjny rozciągnięty jest do maksimum. Paralelne przedstawienie wydarzeń idealnie wypełnia „multiwersalne” założenia tytułowego wszędzie. Natomiast wspomniana kulminacja wydarzeń, uderzająca jak piorun w trzecim akcie, istotnie umieszczona jest w szufladzie naraz. Film to kuriozalna mieszanka dramatu, komedii, kina akcji i science-fiction. Chaos to określenie wręcz niedoceniające kombinacji jaką otrzymujemy od twórców. Mimo zamętu, który jest nierozłączny z fabułą filmu, trudno nie wyrazić entuzjazmu i ekscytacji filmem.

Mieszanka gatunków filmowych w przeróżnych kombinacjach oraz liczne parodie i nawiązania do wielu filmów są gotowym przepisem na sukces „Everything Everywhere All at Once”. Celowe wykorzystywanie motywów absurdu, cringe’u, parodii i abstrakcji jest godne docenienia, szczególnie, że przez „The Daniels” zostało zrobione to niemal perfekcyjnie.

Całość planu na film na ekranie realizowana jest przez licznych aktorów, ale na największe uznanie zasługuje trójka Michelle Yeoh (główna rola jako Evelyn Quan Wang), Stephanie Hsu (jako córka Michelle i główny antagonista filmu – Joy Wang/Jobu Tupaki) oraz Jamie Lee Curtis (jako niezrównoważona kontrolerka IRS – Deirdre Beaubeirdre). Scenariusz, który aktorzy mieli do zrealizowania mimo swojego (celowego) chaosu jest bardzo dobry, a całość oprawiona jest w genialną ścieżkę dźwiękową. Jednak najważniejszym elementem i tym który „robi” cały film jest montaż. Nie trudno stwierdzić, że kwestie edycji filmu i pracy nad nim w post-produkcji, były rzeczą arcytrudną, ale to właśnie one podnoszą „Everything Everywhere All at Once” na wyżyny i to one są jedną z przyczyn, dlaczego właśnie taka dobra jest recepcja filmu.

W obliczu całego zgiełku jaki zapanował nad życiem głównej bohaterki, twórcy przenoszą surrealistyczny już film na jeszcze wyższy poziom. Evelyn nie dość, że musi stawić czoło audytowi skarbówki, to dodatkowo wkręcona jest w multiwersum na miarę filmów kina „superbohaterskiego”. W alternatywnych rzeczywistościach ma możliwość wejść w buty swoich wszystkich doszłych-niedoszłych wersji, które funkcjonują równolegle z nią. Przeskakuje między nimi, co sprawia, że raz jest kucharką, raz piosenkarką, a innym razem wciela się w skałę, czy to w gwiazdę sztuk walki.

Film wykorzystuje do granic absurdu motyw równoległych rzeczywistości. Motyw ten nie jest rozwiązaniem nowatorskim w kinie, jednak to w jaki sposób został przedstawiony przez Kwana i Scheinerta jest niesamowity. Film powstał przy relatywnie niskim budżecie jak na standardy współczesnego kina i dodatkowo stał się kolejną perełką w stajni studia A24. Nie dziwią nagrody i nominacje do Oscarów w aż 11. kategoriach (gdzie w większości film jest faworytem).

„Everything Everywhere All at Once” to ujmujący i wartościowy film, który porusza ważne tematy dotyczące równowagi między pracą a życiem prywatnym. Jednocześnie jest on przepełniony alegoriami i wręcz uderza swoją znakomitą stroną techniczną. W inteligentny sposób pokazuje „problemy współczesnego świata”, niekoniecznie podając rozwiązanie, ale podsuwając potencjalne negatywne scenariusze. Film pokazuje, jak trudne jest życie w dysfunkcyjnej rodzinie, ale co najważniejsze, daje do zrozumienia, że przebłyski życia, które mogło się nam przydarzyć nie mają nic wspólnego z życiem, które faktycznie prowadzimy.

Marcin Telega

fot. materiały promocyjne „Wszystko wszędzie naraz” 

Skip to content
Zezwól na powiadomienia OK Nie, dziękuję