Film, jakiego nie było przedtem, ale i potem – komedia romantyczna o małżeństwach, ale z całkiem innej perspektywy. Do tego częściej gorzka niż słodka. Stare przysłowie mówi, żeby nie psuć smaku kawy śmietanką, herbaty – cukrem, a miłości – małżeństwem. „Cztery wesela i pogrzeb” idealnie tego dowodzą.
Film „Cztery wesela i pogrzeb” zdobył dwie nominacje do Oscara (najlepszy film, najlepszy scenariusz oryginalny), wygrał Złotego Globa (najlepszy aktor – Hugh Grant) i dostał trzy nominacje oraz zdobył cztery nagrody BAFTA (najlepszy film, aktor – Hugh Grant, aktorka drugoplanowa – Kristin Scott Thomas i nagroda im. Davida Leana za najlepszą reżyserię). Jest to dosyć imponujący wynik jak na komedię romantyczną, ponieważ jak wiadomo, to niesamowicie wymagający gatunek. Nagrody nigdy nie są jednak wyznacznikami jakości filmu, bo podobno „o gustach się nie dyskutuje”, dlatego warto zadać sobie pytanie, co tak naprawdę sprawia, że po 30 latach dalej pamiętamy o tym filmie?
To, co rzuca się od razu widzowi w oczy, to perspektywa. Głównym bohaterem filmu „Cztery wesela i pogrzeb” jest Charles (Hugh Grant) szaleńczo zakochany od pierwszego wejrzenia w Carrie (Andie MacDowell), gdy poznał ją na pierwszym z tytułowych wesel. Amerykanka to zwabia go, to odrzuca i bawi się nim jak nową, intrygującą (czyt. angielską) zabawką. Charles nic sobie z tego nie robi i jest dla niej wcieleniem dobra, choć inne kobiety pewnie tak go nie odbierają. Absolutnie też tego nie ukrywa i wyznaje otwarcie, co do niej czuje, choć poza spotkaniami na uroczystościach, wcale o kontakt nie dba. Jest to jedna z wielu wad w docenianym scenariuszu, który daje nam wymarzonego bohatera – szaleńczo przystojnego, ciepłego, kochającego i oddanego, ale pozbawionego jakiejkolwiek głębi: nie wiemy czym się zajmuje, dlaczego przez cały czas mieszka ze Scarlett i nigdy nie zabiega choćby o jedną rozmowę telefoniczną z Carrie. Jego przeszłość poznajemy jedynie w scenie, w której spotyka na weselu swoje poprzednie partnerki, które wytykają mu jego brak przywiązania, w który i tak nie jesteśmy w stanie uwierzyć, bo przecież jego uczucie do Carrie ciągle tylko nabiera na sile.
Carrie… Bohaterek takich jak ona nie było zbyt wiele w komediach romantycznych. To kobieta świadoma swojego działania na mężczyzn, wykorzystująca z pewnością to, że na jednego działa szczególnie mocno. Oczywiście oprócz niej na myśl oczywiście przychodzi również Anna Scott z „Notting Hill”, grana przez Julię Roberts. Dziwi jedynie, że w roli ślepo zakochanego do nieprzytomności mężczyzny w obydwu tych filmach gra właśnie Hugh Grant. Być może został tak obsadzony przez jego uśmiech lub maślane oczy i pełne dobroci spojrzenie, któremu widzowie są w stanie współczuć za to, że ulokował swe uczucia z pozoru w nieodpowiedniej kobiecie.
„Cztery wesela i pogrzeb” to z pewnością także doskonałe monologi i najlepsze przemówienia weselne i pogrzebowe w historii, o których pamięta się długo, a na pewno w momentach wznoszenia kieliszków do toastu. To także historie prawdziwych miłości, ale w szczególności tych drugoplanowych – tragicznych, ale bardzo romantycznych, nawet bardziej niż miłość Charlesa do Carrie.
Film Mike’a Newella stawia intrygującą jak na tamte czasy oraz taki gatunek tezę, że do miłości wcale nie potrzeba małżeństwa, bo prawdziwe szczęście to mieć kogoś u boku i po prostu się tą osobą cieszyć. (P.S. Może jednak komedia romantyczna to wcale nie taki trudny gatunek, tylko trzeba podejść do niego bez utartych stereotypów z bajek, w których na końcu jest zawsze wesele… Albo przynajmniej niech nie będzie ono dwójki głównych bohaterów. ☺)
Kinga Majchrzak
fot. materiały promocyjne „Cztery wesela i pogrzeb”